Uwaga: zdjęcia zostały zrobione komórką, nie w pełni oddają kolory, zostały zamieszczone z obowiązku kronikarskiego. Jeśli otrzymam jakiś sygnał, że powinny zostać usunięte (jako objęte prawami autorskimi), natychmiast to zrobię. Mam jednak nadzieję, że mój wpis zostanie potraktowany jako reklama, bo wystawa naprawdę jest ciekawa, a zamieszczone tu migawki to tylko ułamek ciekawej ekspozycji w Zachęcie.
JAN LEBENSTEIN. PIECZĘĆ EROSA I THANATOSA. PARYŻ, LATA 60.
26.06 - 22.08. 2010
W piękny, niedzielny, upalny dzień postanowiłam zagrzać się troszkę w Zachęcie. Po zakupieniu bileciku podreptałam szparko na pięterko i zanurzyłam się w świat wyobraźni, troszkę chorej jak sądzę, Jana Lebensteina. Najbardziej spodobała mi się pierwsza sala – cała zapełniona “figurami osiowymi”, których, sądząc po numeracji obrazów, stworzył setki. Pierwsza sala była dobrze oświetlona od góry, przez nieocenione i nie wymagające jeszcze dopłat z budżetu Słońce, dzięki któremu widać niesamowitą fakturę obrazów.
Niestety, pozostałe sale były zupełnie niedoświetlone, co skłoniło mnie do przypuszczeń, że Zachęta oszczędza na żarówkach. Ta konstatacja znakomicie pasowała do wywieszonego przy kasie apelu o podpisanie się pod apelem o przeznaczenie 1% z budżetu na kulturę. Ależ, jeśli zaowocowałoby to lepszym oświetleniem, to czemu nie?
A teraz kilka zbliżeń kapitalnej faktury olejnych obrazów Lebensteina; kiedy się je ogląda, człowiek zastanawia się, czy to jeszcze obraz, czy może już płaskorzeźba. Byłam oczarowana zwłaszcza obrazami werniksowanymi, bo od razu pomyślałam, że przypominają mi biżuterię, którą lubię.
Przed opuszczeniem Zachęty oczywiście podpisałam apel. Czekam na uwzględnienie go przez min. Rostowskiego oraz na lepsze oświetlenie kolejnych wystaw, bo jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie chodzić do Zachęty z noktowizorem.