Ja leming, wzywam leminga

Homoloquens, 2012


Teściową mam wspaniałą. Nie żartuję. Mało kto może się pochwalić teściową, która po 90 roku życia mieszka sama, czyta Gazetę Wyborczą i publikuje artykuły naukowe. A ja mogę i już!
Nie znaczy to jednak, że moja teściowa jest łatwa we współżyciu. Jak każda silna osobowość potrafi nieźle dać w kość. Przez 60 lat pracy naukowej i 40 lat piastowania stanowisk kierowniczych nauczyła się wszystko klasyfikować, poddawać ewaluacji i wreszcie oceniać. Póki dotyczyło to obiektu jej badań naukowych - kein Problem - przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Ale problem pojawia się, gdy zaczyna poddawać procesowi ewaluacji rzeczy i procesy, od których jest ciut oddalona, żeby nie powiedzieć niegrzecznie „na których się nie zna“.

A już najgorzej jest wtedy, gdy wyraża zdanie na temat spraw, o których - jak sądzi - powinna mieć zdanie z racji swojego doświadczenia akademickiego, ale jej wiedza na ten temat pochodzi dziś już tylko z mediów. Jak na przykład ocena osiągnięć pani Kudryckiej.

Bowiem moja teściowa jest państwowcem. A bycie państwowcem w dzisiejszych czasach jest trudniejsze od uprawiania sportów ekstremalnych. Wprawdzie, co łatwo widać z jej metryczki, dzieciństwo spędziła w Polsce niepodległej, ale jej młodość i prawie cała kariera zawodowa przypadły na czasy socjalizmu.
Specjalnie nie używam modnego określenia „czasy komuny“, bo przecież w tamtych czasach wiedzieliśmy znakomicie, że tzw. socjalizm komunistyczny ma się do komuny tak, jak świnka morska do świni. Ups, jeszcze raz - ma tyle wspólnego z komunizmem, co świnka morska z morzem. Ha, wybrnęłam zgrabnie, czyż nie?
W czasach rzeczonego dziwoląga semantycznego teściowa, i miliony innych młodych i nie tylko młodych ludzi, którym udało się przeżyć wojnę i czystki powojenne, była skupiona na odbudowywaniu kraju - w jej przypadku działo się to na niwie naukowej. W tym samym czasie mój szanowny tatko, też państwowiec, choć ciut przedwojenny i na pewno nie socjalista, zaharowywał się, podążając szybkimi krokami w stronę zawału serca. Chodziło przecież o to, by wygrzebać się - znaczy „się“ rozumiane jako kraj, miejsce w którym żyjemy, o które walczyli nasi ojcowie - ze zniszczeń wojennych. Bowiem państwowiec już tak ma - stara się najlepiej robić to, co umie, w warunkach takich, jakie aktualnie ma do dyspozycji.

I tu się zaczyna współczesny problem mojej wspaniałej teściowej. Nie mogąc skupić się na rzeczach, na których zna się najlepiej, czyli na nauce przez duże „n“, stara się mimo wszystko być państwowcem. A to powoduje, że niesutannie stawia się w opozycji do każdego, kto próbuje krytykować posunięcia władzy. Niestety, coraz trudniej przychodzi jej odróżnianie zwykłego PR-u, na przykład tego uprawianego z takim powodzeniem przez panią minister szkolnictwa wyższego, od rzeczywistych, zwykle mniej dobitnych i wyeksponowanych osiągnięć. PR jest bowiem poważnym problem tych wszystkich, którzy nigdy nie poświęcili czasu na zrozumienie jego mechanizmów, a tym samym na zaszczepienie się przeciw tej politycznej hiszpance naszych czasów.

W oczach takiego państwowca czarny PR opozycji i słuszna krytyka zlewają się w jedno i powodują podobną reakcję obronną ze strony jego nie immunizowanego organizmu.

Dlatego, choć szanuję i poważam, a także po prostu kocham moją teściową, to ze smutkiem muszę przyznać, że dyskutować z nią o polityce nie umiem. Jako osoba, która jakby nie było pół życia spędziła w świecie owładnietym wojną PR-ów, jestem już trochę uodporniona zarówno na ten biały jak i na czarny.

Umiem odróżnić autopromocję ministra szkolnictwa od czarnowidztwa politycznych celebrytów w rodzaju Richarda Czarneckiego. Póki jednak ludzie tacy jak on będą opluwać rząd, Platformę, a także Bogu ducha winnych ziomków, póty dramat państwowców w rodzaju mej teściowej będzie się przeciągał, a ich reakcje na zdażającą się od czasu do czasu słuszną krytykę rządu będą po prostu nieadekwatne i przesadzone. A my, pokolenie immunizowane 50+, będziemy musieli zaiwaniać z nimi na ostry dyżur kardiologiczny po każdej gorącej rodzinnej pogawędce.

A że nie widać żadnych skowronków pijarowej odnowy, a tym bardziej jakiegoś politycznego katharsis, więc apeluję: spieszmy się kochać państwowców - tak szybko odchodzą…